Żyjemy w czasach coachingu, samorozwoju i ogromnych możliwości.
Jesteśmy mobilizowani do zwiększenia swego potencjału w różnorakich działaniach.
Popularnością cieszą się zajęcia u trenerów osobistych, motywacyjne treningi i kursy o samorealizacji.
Kto chce się kształcić, rozwijać i pogłębiać świadomość - ma dziś ku temu możliwości większe niż kiedykolwiek.
Księgarnie uginają się od poradników i książek o poprawie jakości życia, znane są samonośne hasła o pokonywaniu wyzwań, stawianiu sobie celów i podnoszeniu poprzeczek.
Cały internet wypełniony jest kursami i tutorialami niemal na każdy temat jaki nam się tylko zamarzy.
Zatem wszyscy nawołują do Wytrwałości, do Niepoddawania się, a ja tu takie wywrotowe:
"-Odpuść sobie"?
Oczywiście, podoba mi się myśl o Wytrwałości, bo to cenna i naprawdę wartościowa cecha.
Ale od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie rewers tego tematu.
Bo są takie sytuacje, kiedy obserwując czyjeś nieludzkie, czasem wieloletnie zmagania, męczysz się razem z nim i myślisz:
Człowieku, WYSTARCZY!
Jak mawiają cudzoziemcy:
Nieszczęśliwa, toksyczna więź.
Jesteś przy kimś, bo przywiązanie, bo on się zmieni, bo strach przed rozstaniem (przed nieznanym).
Więc wybierasz oswojone, niewygodne zło. Chociaż on Cię krzywdzi, chociaż wiesz, że to nie tak powinno być.
Zostaw go. Odejdź.
Albo lepiej: wywal go z domu.
On się dla Ciebie nie zmieni, skoro dotąd tego nie zrobił. On może się zmienić tylko dla siebie.
Ale najwyraźniej nie widzi takiej potrzeby.
Praca, która Cię wykańcza.
Czujesz się tam poniżany, wykorzystywany i niedoceniany.
Na samą myśl o tej firmie jest Ci niedobrze. Nie chce Ci się wstawać rano mając perspektywę kolejnego dnia w tym miejscu. Nie lubisz tych ludzi, nie masz z nimi o czym rozmawiać. Ze wstrętem patrzysz na zegarek, ile jeszcze pozostało Ci odsiadki w tym biurze.
I tak każdego dnia.
W mętnej, oddalającej się perspektywie, majaczą Ci jakieś stracone okazje, odprowadzasz wzrokiem mijane oferty, zarys pomysłu na siebie.
No, ale te raty. I trochę przyzwyczajenie. I brak odwagi na jakiś bardziej radykalny krok.
Nietrafiony kierunek studiów.
Wydawały Ci się ciekawe, ale po jakimś czasie orientujesz się, że to zupełnie nie dla Ciebie.
Z niechęcią myślisz o kolejnym dniu zajęć. Teksty do czytanych egzaminów przyprawiają Cię o mdłości.
Wiesz już, że to nie będzie zawód, w którym chcesz w przyszłości pracować.
Ale tu znowu: skrupuły. No bo jak to. Już tyle zaliczonych zajęć, szkoda by było.
No i być może nadzieje czy też naciski rodziny; może jakieś finansowe zobowiązania.
Uginasz się pod ciężarem tych myśli, choć czujesz, że nie próbując walczyć o swoje marzenia - zdradzasz tym samego siebie.
Złudne nadzieje.
Bo coś dało Ci do nich podstawy.
Bo wiesz jak było miło, jak się wtedy czułaś, i za wszelką cenę, chciałabyś wrócić do tamtego stanu. Poczuć to jeszcze raz.
Więc czekasz.
Na Niedoczekanie Twoje.
Ile jeszcze musi minąć czasu? I co się jeszcze musi wydarzyć, żebyś zrozumiała, że to jest dawno jest GAME OVER?
Uzależnienie.
Wstajesz i kładziesz się z myślą o tym.
Niby masz pracę, zajęcia, obowiązki, zakupy, rachunki..
Ale wszystko to jest jedynie tłem dla Bohatera Twojej codzienności, Twego oprawcy, Twego nałogu (nawyku, uzależnienia).
I tylko wypatrujesz chwili, momentu, by móc znowu realizować coś, w co jesteś po uszy utopiony.
Chociaż wiesz, że to Ci szkodzi.
Choćby już sam tego nadmiar, bo czujesz że to nie jest zdrowe.
Choćby świadomość, jak mocno przysłania Ci to cały pozostały świat.
Nie żyjesz tu, w świecie rzeczywistym. Żyjesz tam, w w swoim nałogu, w swoim uzależnieniu.
Tęsknota.
Czy jeszcze pamięta? Czy myśli? Czy wróci?
Czy żyje?
A Ty żyjesz?
Żyjesz, ale tęsknotą.
Zawsze to jakieś życie.
Chociaż tak bardzo Obok.
Nieudany Biznes.
Jeszcze to trzymasz, resztkami sił ratujesz.
Może się zadłużasz, może lawirujesz, robisz co możesz, by ratować co się da.
No i te koszty, które już poniosłeś.
Przecież nikt Ci ich nie zwróci. Wiec wkładasz w to jeszcze więcej i więcej. Wrzucasz te kamyki do tej studni bez dna. Chociaż doskonale wiesz, że pochłonie ona każdą ich ilość. Chociaż już od dawna wiesz, że nie ma to sensu.
Ale najgorzej pożegnać się ze stratą, z poczuciem klęski, może też trochę z cyniczną oceną innych.
I ten start od zera? Gdy już tyle się poświeciło? Lata wysiłków, energii, pieniędzy, czasu, zdrowia i siły.
Być może dodatkowym, ukrytym kosztem była także strata Twoich przyjaciół, być może przemijające niezauważalnie dzieciństwo Twoich dzieci.. bo Ty ciągle nieobecny, nieprzytomny, zaaferowany.
Czy ten koszt jest tego warty?!
Żal, gniew i obrażanie się.
Pewne przysłowie mówi: "Chowanie urazy - jest jak picie trucizny w nadziei, że pozabija twoich wrogów.
Ktoś Cię zranił, wiec się obrażasz.
Być może na okrągło myślisz tylko o tym. Nie możesz spać, nie możesz jeść.
A tej osobie nic nie jest! Być może nawet nie jest świadoma Twoich krzywd!
Ona śpi spokojnie, a Ty się gryziesz.
Czy nie dostrzegasz, że to krzywdzi głównie Ciebie?
Jeśli próbowałeś już z nią rozmawiać, próbowałeś wyjaśniać, wytłumaczyłeś jak się czujesz - innymi słowy: próbowałeś się pojednać, ale bez skutku - to porzuć to! Zostaw.
Bądź ponad.
Chowanie urazy faktycznie zatruwa nam życie (nam!), odbiera spokój (nam), i ciąży na grzbiecie.
Powoduje zgorzknienie.
Nikt inny poza Tobą, nie męczy się z tym tak, jak Ty.
(E.Hemingway)
.
Na koniec przychodzą mi do głowy piękne słowa z klasyki Pisma Świętego.
Możecie je kojarzyć, bo fragment ten stał się nawet przysłowiem:
"Na wszystko jest czas pod słońcem".
(Dla mnie osobiście, to wielokrotnie było zaskoczenie:
jak wiele powiedzonek, fraz, złotych myśli - pochodzi właśnie z Biblii).
Wracając.
Słowa te pochodzą z Księgi Kaznodziei 3:1-8.
Chodzi mi tu głównie o werset 6, ale proszę, posłuchajcie całości, aby wyczuć rytm i zrozumieć kontekst.
1.Wszystko ma swój czas,
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem:
2.Jest czas rodzenia i czas umierania,
czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono.
3.Czas zabijania i czas leczenia,
czas burzenia i czas budowania,
4.Czas płaczu i czas śmiechu,
czas zawodzenia i czas pląsów,
5.Czas rzucania kamieni i czas ich zbierania,
czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich,
6. Czas szukania i czas uznawania czegoś za stracone;
czas zachowywania i czas odrzucania;
7.Czas rozdzierania i czas zszywania,
czas milczenia i czas mówienia,
8.Czas miłowania i czas nienawiści,
czas wojny i czas pokoju.
(..)
Ależ mnie to kiedyś zachłysnęło!
Bo wyczuwając konwencję tych wersetów, przeczytałabym z rozpędu:
"Jest czas szukania i czas odnajdywania".
I prawdopodobnie jest też czas i na to ("pukajcie - a otworzą wam, szukajcie - a znajdziecie").
Ale w tym fragmencie odnajdujemy zupełnie inną myśl!
O ODPUSZCZANIU!
Tyle już wystarczy.
Pozwól sobie na myśl o pogodzeniu się ze stratą. Uznaj to coś, za stracone.
Próbowałeś.
Nie da się, nie przeskoczysz. Wyprujesz sobie żyły, a celu nie osiągniesz.
Być może po drodze nastąpiły już kwestie nie do naprawienia.
Może nastąpiły już sytuacje, które już nigdy się nie wrócą.
Nie brnij w to dalej, to Ci szkodzi.
Nie warto.
NIE MA SENSU WALCZYĆ O KWESTIE PRZEGRANE.
.